poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział II



Podkład. {nie musicie puszczać go przy czytaniu tego rozdziału, po prostu czytałam go przy nim i spodobało mi się, jak kto woli ;) }

To było tak dziwne. Pchnąć drzwi i wejść do miejsca, które kiedyś było mi bliskie, a jednak wydawało się tak nieznane. Pod stopami miałam miękki dywan koloru maślanki, rozciągający się przez całe pomieszczenie, ginący gdzieś w pokoju na końcu korytarza. Meble z białego drewna dopełniały widok, a lustro oprawione w grubą ramę dodawało niemałego uroku. Ruszyłam przed siebie, wstrzymując oddech. To tak, jakbym odkrywała co znajduje się w mojej kieszeni. Niby wiesz co w niej masz, ale jak przyjdzie co do czego, to znajdujesz niejeden skarb.
Powoli omiotłam wzrokiem mieszkanie. Po chwili zastanowienia minęłam szafkę na buty, oraz tą większą, po brzegi wypchaną okryciami i skierowałam się do salonu. Plecak delikatnie odłożyłam na kremową sofę i rozejrzałam się, uśmiechnięta od ucha do ucha. Pomieszczenie było przedłużeniem korytarza. Identyczne meble, dywan. Nawet kolor ścian.
Zaraz obok wejścia, po lewej stronie, ciągnął się rząd mebli, szafek, szafeczek. Szłam z linią kredensu, palcem wodząc po grzbietach książek, wystających szufladach, czy ramkach na zdjęcia. W większości widziałam młodą dziewczynę w objęciach rodziców. Poczułam napływające łzy, jednak przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Nie teraz.
W rogu pokoju znajdował się wbudowany w szafkę telewizor. W porównaniu z małym ekranem wyświetlacza w szpitalnej kawiarence, wydawał się ogromny. Obok stała wielka donica z jakąś egzotyczną rośliną sięgającą mi do piersi. Przez kilka sekund przypatrywałam się jej zdumiona, po chwili jednak spojrzałam dalej. Za białą, koronkową firanką widać było drzwi balkonowe, a za nimi taras sporych rozmiarów. Uśmiechnęłam się na samą myśl o nim i spędzonych tam wieczorach.
Zaraz obok okna znajdowała się wysoka szafa wypełniona wszelkiego rodzaju posążkami. Stała na niej wieża z dwoma głośnikami. Powoli przejechałam dłonią po okurzonym urządzeniu i odwróciłam się, ukazując wchodzącemu do pokoju Justinowi rząd białych zębów. Ten odwzajemnił mój gest, po czym z głośnym westchnieniem rzucił się na sofę.
- Widzę, że imprezy można robić! – Zaśmiałam się cicho, przejeżdżając wzrokiem po obrazach wiszących nad kanapą, zajmującą ścianę z drzwiami. Obok stały dwa fotele wielkością przypominające raczej samochód niż zwykłe krzesło. Na środku, pomiędzy sofą a siedziskami, stała szklana ława, pokryta warstwą kurzu i starych magazynów. Po chwili w drzwiach pojawił się Kenny z paczką chipsów pod ręką i z uśmiechem rzucił się na miejsce obok Justina.
- No, kuchnie to masz niezłą!
Razem z chłopakiem wybuchliśmy gromkim śmiechem.
Wspomniane pomieszczenie okazało się wielkim, kucharskim rajem. Płytki w kolorze karmelu idealnie komponowały się z jasnymi meblami i drewnianym stołem, otoczonym krzesłami. Każde z nich miało miękką poduszkę na miejscu siedziska, pasującą kolorystycznie do ramy okien, które swoją drogą, zajmowały trzy czwarte ściany. Połowę rzeczy z lodówki trzeba było wyrzucić, co jedynie podkreślało moją prawie dwutygodniową nieobecność.
Prawie pół godziny zajęło mi obejrzenie tych dwóch pomieszczeń i mieszczącej się między nimi łazienki w szarych barwach.  Na wiszącym na korytarzu zegarze składającym się chyba z samych zlepek cyfr i wskazówek wybiła dziewiętnasta. Zmęczona oparłam się o kuchenny blat i z nadmiaru wrażeń przymknęłam oczy. Zupełnie nie rozumiałam zamieszania jakie miałam teraz w głowie.
- Aubrey? – Usłyszałam głos szatyna, który z uśmiechem wparował do kuchni. – Musimy się zbierać, obiecałem Scooterowi, że wrócę przed ósmą. Szkoda, ale to nic! Przed nami miesiąc zabawy!
Zaśmiałam się. Osiemnastolatek wydawał się być taki dziecinny.
- Jasne mądralo. O ile mi się zdaje jutro miałam stawić się na posterunku. – Odpowiedziałam uśmiechając się delikatnie.
- Hm… - Mruknął chłopak, delikatnie mierzwiąc włosy prawą ręką. Drugą oparł się o szafkę, usilnie nad czymś myśląc. – O której masz tam być?
- Jedenasta.
- Widzimy się zatem o dziesiątej trzydzieści i ani sekundy później! A po wszystkim… O tym pomyślimy później. – Po raz kolejny zaśmiałam się, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Do jutra!
Odprowadziłam dwójkę moich jedynych znajomych do drzwi, po czym zamknęłam mieszkanie na zamek. Nie chciałam żadnych nieproszonych gości, nie teraz, kiedy dopiero się tu znalazłam.
Plecami oparłam się o zimną taflę lustra i spoglądałam przed siebie. Nad szafką wypełnioną butami wisiało kilka wieszaków, a na nich dżinsowa kurtka i czerwona chustka. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w kierunku kuchni, po drodze mijając drzwi do jednego z pokoi.
Zaraz, zaraz. Jakie drzwi?
Cofnęłam się o dwa kroki i ze zdziwieniem spojrzałam na jasne drewno. Czy to możliwe, że zaaferowana nowym domem przegapiłam jedno pomieszczenie?
Przygryzłam wargę mając ochotę pogratulować sobie spostrzegawczości. Ale skoro nikt mnie nie upomniał, to czy możliwe, że nie tylko ja ich nie zauważyłam? Przecież to wielkie, drewniane drzwi! Nikt normalny by ich nie pominął!
Kręcąc głową z niedowierzeniem delikatnie ujęłam klamkę i otworzyłam je. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że znajdę tam jedynie puste ściany obwieszone zdjęciami rodziny, której nigdy nie dane mi będzie już poznać, ale odetchnęłam głęboko i przełamując się weszłam do środka.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to miętowa ściana. Naprzeciwko drzwi znajdowało się wielkie okno z długim parapetem. Przysłonięte było białymi zasłonami, spiętymi po bokach czarnymi klamrami. Na lewo od okna, w rogu pokoju, znajdowało się wielkie, dwuosobowe łóżko, a obok niego mała szafka nocna. Powoli weszłam do środka i otworzyłam oczy ze zdumienia. Ściana w której umieszczony były drzwi pomalowana była na czarno, cała pokryta cytatami z piosenek, czy książek. Stojąc przy oknie, na prawo od drzwi rozciągała się biała komoda podzielona na segmenty. Na niej ułożone były stosy książek, ramki na zdjęcia i lustrzanka. Gdzieniegdzie na ścianie wisiały małe półeczki, mieszczące może dwie, trzy książki. Mogłam zauważyć pomiędzy nimi całe siedem tomów Harry’ego Pottera, czy Opowieści z Narnii. Jednak to, co najbardziej mnie zadziwiło, to zdjęcia, jakimi pokryta była ściana do której przylegało łóżko i szafka nocna. Wyglądało na to, że ktoś dopiero zaczął swoją żmudną pracę, bowiem nie cała powierzchnia była zaklejona.
Postawiłam kilka kroków w kierunku ściany, po czym zamarłam. Na zdjęciach widoczna byłam ja. Ja w objęciach jakiegoś bruneta, ja ramię w ramię z rudowłosą dziewczyną, ja w sukni balowej, pod rękę z chłopakiem. Gdzieniegdzie mogłam zauważyć zdjęcia Justina, które – pomimo powagi goszczącej na mojej twarzy – wywoływały u mnie niemałe rozbawienie. Podeszłam tak blisko, jak było to możliwe i przejechałam ręką po zdjęciach. Poczułam, że do oczu napływają mi łzy, a po chwili perłowe krople potoczyły się po moich policzkach. Co takiego zrobiłam, że osoby ze zdjęć nie chciały mnie znać? Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ani razu nie odwiedziły mnie w szpitalu, ani razu od feralnego wypadku nie stanęły ze mną twarzą w twarz?
Powoli odwróciłam się i spojrzeniem omiotłam drugą część pokoju. Ściana naprzeciwko tej ozdobionej zdjęciami była biała. Zaczynała się zaraz koło okna (obok którego stała mała szafka składająca się chyba z samych szuflad), wysoką żyrafką wypełnioną starymi podręcznikami i zeszytami. Dalej stało biurko zapełnione różnymi papierami i – jak mi się wydawało – pobazgranymi kartkami. Dopiero kiedy podeszłam bliżej zdołałam dostrzec twarze nieznanych mi ludzi naszkicowane ołówkiem.
Nad biurkiem, czarnym markerem namalowana była sylwetka człowieka siedzącego po turecku. Jeżeli można to tak nazwać, bowiem jego nogi wywinięte były w drugą stronę, a ręce oparte na kolanach. Jego sylwetka zapełniona była obraźliwymi napisami, takimi jak ‘grubas’, czy ‘śmieć’. Dopiero na środku, w miejscu serca, czerwonym mazakiem narysowany był znak nieskończoności, wraz z ‘NOH8’. Delikatnie uśmiechnęłam się i wewnętrzną stroną dłoni wytarłam mokre policzki.
Koło biurka znajdowała się szafka, na której stała drukarka. Wyżej wisiała tablica korkowa, do której przyczepione były małe karteczki z wykaligrafowanymi napisami. 'Posprzątać w kuchni', 'nakarmić kota', 'pogadać z Celie'. Nakarmić kota? Przecież nie ma tu żadnego kota! Przerażona rozglądnęłam się po pomieszczeniu jak gdyby bojąc się, że nagle zza jakiejś szafki wyskoczy mały, zagłodzony zwierzak, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Powoli wróciłam do przeglądania zapisków, dopiero po chwili zwracając uwagę na ‘pogadać z Celie’. Kim właściwie była Celie? Zrezygnowana zerknęłam dalej, na trochę wyższą szafkę, na której szczycie znajdowały się dwa pudła. Bez pośpiechu otworzyłam drzwiczki i zaglądnęłam do środka.
Na półkach ułożone były grube, zimowe swetry i piżamy. Niżej, w szufladach, znalazłam bieliznę i chyba każdy możliwy kolor rajstop, po których odkryciu śmiałam się przez dobre pięć minut. Na samym dole luzem leżało kilka toreb i plecaków, wyglądem podobnych do tego, który dostałam dziś od Justina. Różniły się tylko kolorem. Po chwili zamknęłam szafkę i odwróciłam się w kierunku wielkiej szafy, która zaczynała się w rogu pokoju i ciągnęła przez całą czarną ścianę, aż do drzwi. Oddzielała ją od nich tylko mała komoda z jakąś drobną roślinką w białej donicy. Powoli przełknęłam ślinę i nie wiedząc czego mogę się spodziewać, uchyliłam drzwi szafy.
To co tam zobaczyłam spowodowało opadnięcie mojej szczęki na puchaty, biały dywan. Szafa wypełniona była ciuchami od góry do dołu, począwszy na sukienkach od lewej, szerokich półkach ze spodniami, spódniczkami i spodenkami po środku, na prawo długich z bluzkami, kwadratowych z koszulami, szuflad z legginsami i bóg wie jeszcze czym. Do drzwiczek przytwierdzone były lustra, a na dole, w długich, przeźroczystych pojemnikach poukładane buty. Powoli, uważając by nie przewrócić się ze zdziwienia, usiadłam przed szafą i dobre kilka minut przypatrywałam się temu wszystkiemu. Nie mogłam uwierzyć to wszystko. Czułam się, jakbym znalazła wielką chatkę z piernika a w niej karteczkę ‘żyj dobrze, korzystaj bez umiaru, to dla ciebie!’ Dopiero kiedy w sąsiednim mieszkaniu ktoś upuścił coś na podłogę otrząsnęłam się z zadumy i zamknęłam szafę. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Powoli rozciągnęłam się na puchatym dywanie i z przygryzioną wargą próbowałam odnaleźć ład w kryształkach zawieszonych przy suficie od których odbijało się światło. Bajka, to wszystko było jak bajka.
Nie wszystko.
Uniosłam się i oparłam na łokciach. Pomimo łez zbierających się pod moimi powiekami otwarłam oczy i próbowałam jeszcze raz dostrzec postacie ze zdjęć przyklejonych do przeciwległej ściany. Kim oni byli?
W pewnym momencie coś przyszło mi do głowy. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do salonu po swój brązowy plecak, po czym szybkim krokiem wróciłam do pokoju, próbując znaleźć w środku telefon. Kiedy poczułam w dłoni Xperię odrzuciłam plecak na łóżko i schyliłam się, szukając kontaktu. Jak spodziewałam się znalazłam go za łóżkiem, z podpiętą ładowarką. Sięgnęłam dłonią po jej końcówkę i szybkim ruchem podpięłam telefon. Wyprostowałam się i zniecierpliwiona zaczęłam stukać palcami o szafkę nocną w oczekiwaniu na włączenie się telefonu. Bez skutku. Może i dioda migała na czerwono, ale wyświetlacz pozostał czarny.
- Cholera! – Wrzasnęłam odrzucając urządzenie pod łóżko i chowając twarz w dłoniach. Cała się trzęsłam, a przed oczami wciąż widniała mi ikonka dwóch nieodebranych wiadomości. A co, jeżeli przepadły? Jeżeli nigdy nie dowiem się czy wiadomości pochodziły od tej dwójki ze zdjęć? I kim oni w ogóle są?
Minęło kilka minut zanim się uspokoiłam. Siorbiąc nosem oparłam się o ramę łóżka, poczym przetarłam zapłakane oczy. Muszę dać sobie radę, wziąć się w garść. Co mówił Justin? Przecież pamiętam… Ah tak, że dam radę. Że mi pomoże. Że nie pozwoli się poddać. Ale jak… Jak? Powoli wstałam i otarłam łzy, które, sama nie wiem w jaki sposób, po raz kolejny pojawiły się na moich policzkach. Starając się oddychać głęboko ruszyłam w kierunku kuchni, gdzie do elektrycznego czajnika wlałam przefiltrowanej wody i zagotowałam ją. Między czasie w jednej z szafek znalazłam kubek i paczkę melisy. Kiedy odgłos bulgotania ucichł, nalałam wrzątku do naczynia i posłodziłam dwoma łyżeczkami brązowego cukru. Ociągając się usiadłam na jednym z krzeseł i podkuliłam nogi pod brodę, rękami otaczając kubek. Nie wiem ile wpatrywałam się w krajobraz za oknem, próbując odgonić od siebie wszystkie myśli. Wiedziałam, że nie mogę tak po prostu zacząć życia od nowa, nie mogę nie wracać do tego co było. Muszę dowiedzieć się kim jest ta dwójka. Jutro przeszukam pokój, moje zapiski. Na pewno gdzieś o nich wspomniałam. Na pewno.
Rozmyślałam o chłopaku ze zdjęć.  Był wysoki, przystojny. Nie tak przystojny jak Justin, przeszło mi przez myśl, na co uśmiechnęłam się delikatnie. Tak, Justin. Nie byłam pewna, czy powinnam prosić go o pomoc, skoro już i tak wystarczająco się poświęcał. Zamiast wracać do rodziny po prostu został tu, w zabieganym Chicago. Dla mnie.
Wybiła dwudziesta pierwsza kiedy dopiłam herbatę i wstałam od stołu. Za oknem było już ciemno, ale zdążyłam się przyzwyczaić do mroku. Powoli wróciłam do pokoju, po czym uprzednio kładąc plecak na obrotowym fotelu przy biurku, zatopiłam się w śnieżnobiałej pościeli, wtulona w jedną z pięciu poduszek w kolorze mięty. Czarną ułożyłam za plecami, by po chwili udać się do krainy Morfeusza, jednak jeden dźwięk przywrócił mnie na Javę. Telefon zawibrował głośno, a podłoga pojaśniała od światła jakie dawał wyświetlacz. Wyskoczyłam z pościeli jak oparzona, drżącą dłonią sięgając po urządzenie. Z przygryzioną wargą kliknęłam na ikonkę koperty, po czym na pierwszą z nieodczytanych wiadomości. Było to powiadomienie o dziesięciu nieodebranych połączeniach od nieznanego numeru. Cofnęłam i weszłam w drugą. Podczas kiedy na wyświetlaczu obracało się małe kółeczko sygnalizując ładowanie strony, moje serce biło w przerażającym tempie. Czułam się tak, jakby miało zaraz wyrwać się z piersi i pogalopować po całym domu. Mój żołądek został ściśnięty do granic możliwości, a usta zaczęły drżeć. I nagle było po wszystkim. Ekran zgasł, a moje serce stanęło. 

***
Cześć, cześć, czołem! Co słychać? Jak mija Wam nowy rok?
Przepraszam Was za tak długą nieobecność.
Można powiedzieć, że dopadła mnie posylwestrowa melancholia i nie potrafiłam się podnieść na równe nogi. Można jednak powiedzieć, że pozbierałam się i naprawdę dałam radę :)
Dziś urodziny mojej siostry. Szczerze? Najchętniej życzyłabym jej szybkiej i bolesnej śmierci, tak jak ona mi przed pół godziny kiedy 'porysowałam jej płytę', a ona zamiast przyznać się do tego, że to jej wina, przyszła do mnie z tasakiem <okok>

Rozdział według mnie jest nijaki. Z jednej strony ok, spoko, ale z drugiej znowu nie ma akcji i dialogów xd Obiecuję poprawę! Rozdział trzeci (mam nadzieję) powinien być już całkiem inny, a na pewno będzie się działo :D
Ostatnio kapnęłam się, że strasznie Wam zamotałam temat głównych bohaterów. Jeny, w sumie to nie wiem czy nawet ogarnęliście przesłanie postaci Aubrey, no ale ok xd Dlatego też powstała zakładka 'Bohaterowie', którą mam nadzieję uzupełnić jeszcze w tym tygodniu, o czym na pewno Was powiadomię ;)
Zapraszam również do informowanych, aby wpisać się na listę! :)

I to by było na tyle. Udanych, mroźnych ferii dla tych, którzy takowe mają. Mi przypadła ostatnia tura :c