Powoli naciągnęłam
rękawy swetra i delikatnie przygryzłam wargę. Natłok wrażeń sprawił, że nie
byłam pewna co powinnam zrobić. Minęło sporo czasu od kiedy się obudziłam, a
mimo wszystko dalej nie czułam się normalnie. Ciągle towarzyszyło mi pewnego
rodzaju uniesienie i ekscytacja, jakbym odkrywała cały świat na nowo.
Nie spiesząc się przesunęłam
się do przodu i spuściłam nogi z łóżka. Kiedy moje stopy dotknęły zimnej
podłogi przeszły mnie ciarki. Cicho westchnęłam i zaczęłam przebierać nimi w
górę, i w dół, niczym mała dziewczynka. Czułam się onieśmielona, jak gdybym
znalazła się w całkiem nowym miejscu. A przecież wszystko wydawało się znajome,
twarze ludzi w drzwiach, mówiących, że mnie znają, że wiedzą kim jestem. Byłam
zagubiona.
Potrząsnęłam powoli głową,
zrzucając z ramienia pukle złotych loków. Odchyliłam ją do tyłu i pozwoliłam,
by włosy spłynęły po moich plecach, i delikatnie muskały moje łopatki. Na mojej
twarzy zagościł uśmiech a ramiona zaczęły rytmicznie poruszać się, to w prawo,
to w lewo. Czułam się tak... Magicznie. Po prostu magicznie.
W pewnym momencie do moich
uszu dobiegł odgłos otwieranych drzwi windy, a po korytarzu przetoczył się
czyjś perlisty śmiech. Kroki odbijały się echem do ścian i docierały do mnie,
wywołując uśmiech. Przymknęłam oczy ciesząc się symfonią zmysłów i próbując
wyobrazić osobę, do której należały ciche wybuchy śmiechu. Kilka sekund później
ktoś wszedł do pokoju i rzucił kurtkę na sofę. Perfumy chłopaka delikatnie
muskały moje nozdrza pozwalając mi się rozkoszować ich słodkim, a jednocześnie
odpowiednio męskim zapachem. Krzesło szurnęło, a po pokoju przetoczyła się fala
jego śmiechu.
- Aż tak śmiesznie wyglądam?
- Spytałam otwierając oczy i spoglądając w stronę szatyna. W odpowiedzi chłopak
uśmiechnął się i mrugnął do mnie.
- Proszę, cappuccino z bitą
śmietaną. - Mruknął, podając mi kawę. Odwzajemniłam uśmiech jedną ręką sięgając
po kubek, drugą w tym czasie trzymając się łóżka. Po chwili odchyliłam się do
tyłu i ujęłam go w dłonie, rozkoszując się ciepłem bijącym od cieczy. Aromat
kawy zdawał się mieszać mi w głowie, a na moich ustach pojawiał się coraz to
większy uśmiech.
Powoli uniosłam naczynie do
ust i upiłam łyk, parząc sobie język. Widząc moją minę chłopak roześmiał się
głośno.
- Bardzo śmieszne. -
Mruknęłam odkładając kawę na szafkę nocną i spoglądając przed siebie.
W pokoju zapanowała cisza.
On, opanowany i spokojny, sączył gorący napój zerkając w stronę okna, ja... ja
wciąż wymachiwałam nogami, przygryzając usta i bawiąc się dłońmi. Nie czułam
się skrępowana, a jednak...
- Zaśpiewasz mi coś?
Chłopak popatrzył na mnie
zdziwiony. Jego ręka powędrowała do włosów i delikatnie zmierzwiła je, a jego
oczy zaiskrzyły.
- Co mam ci zaśpiewać?
- Nie wiem, wybierz coś.
Uśmiechnięty wstał i podszedł
do sofy. Powoli sięgnął po gitarę i wrócił na swoje miejsce, a widząc, że go
obserwuję zaśmiał się cicho.
Ułożył palce na strunach,
delikatnie szarpnął je drugą ręką i przymknął oczy. Podkurczyłam nogi i
usiadłam po turecku, po czym naciągnęłam rękawy swetra i ułożyłam ręce na
kolanach.
Po chwili chłopak zaczął
grać, a jego głos słychać było wszędzie. Z rozkoszą zamknęłam powieki i
wsłuchiwałam się w słowa, kołysząc się z rytmem. Cały szpital ucichł w
oczekiwaniu na historię, którą opowiadał. Śpiewał o miłości i o przyjaźni, o
szczerym uczuciu, którego nie da pomylić się z niczym innym. Kiedy skończył
jeszcze długo siedziałam z zamkniętymi oczyma, a on, jakby nie chcąc
przeszkadzać, nie odezwał się ani słowem. W pokoju znów słychać było jedynie odgłosy
ulicy.
- Dziękuję że zostałeś. -
Wyszeptałam otwierając oczy i spoglądając prosto w jego. Chłopak uśmiechał się.
- Dobrze wiesz, że nie
zostawiłbym cię samej. Nigdy nie zostawiam moich fanów.
- Nie znasz mnie...
- Byłaś na moim koncercie, z
tysiącami innych dziewczyn śpiewałaś moje piosenki. Zamiast kupić sobie nowy
sweter pieniądze wydałaś na bilet, płakałaś ze szczęścia i cieszyłaś się
życiem. Byłaś tam dla mnie, teraz pozwól, bym ja był tu dla ciebie. - Przerwał
mi, pochylając się w moją stronę i łapiąc mnie za rękę. Odpowiedziałam
uśmiechem. - Z resztą to był ostatni koncert, następny szykuje się dopiero w
połowie października. Mamy dopiero początek września, co daje mi miesiąc, żeby
lepiej cię poznać. To daje miesiąc tobie, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie. A
ja z chęcią ci w tym pomogę.
Mimowolnie zaczęłam się
śmiać.
- Doprawdy, uroczy jesteś
myśląc, że pozwolę ci się za sobą włóczyć. Z tego co słyszałam masz wiele
innych fanek które równie dobrze jak ja zasługują na to, by spędzić ten miesiąc
z tobą.
- Ale te fanki nie zostały
pobite, mają rodziny, przyjaciół, znajomych. Z tego co wiem, ty jak na razie
masz jedynie mnie, wielką gwiazdę, która po prostu chce ci pomóc.
Ucichłam. Coś sprawiło, że
jego słowa zamiast pochlebić zadały ból. Miał rację, nie miałam nikogo.
- Przepraszam, boże, palnąłem
gafę! - Zawołał widząc moją minę.
- Nie, ja po prostu...
- Zostawmy ten temat. -
Mruknął ściskając moją dłoń. Zarumienił się delikatnie, po czym spuścił głowę
próbując ukryć swoje zażenowanie. - Najgorsze masz już za sobą, przesłuchanie,
rozmowy z lekarzami. Teraz musisz po prostu być silna, wrócić do domu, zacząć
życie od nowa. Pomogę ci, obiecuję, że nie zostawię cię z tym samą.
Uśmiechnął się ciepło patrząc
głęboko w moje oczy, czym spowodował mój cichy chichot. Byłam mu niesamowicie
wdzięczna.
Justin powoli odsunął się i
oparł wygodnie o krzesło. Ja natomiast sięgnęłam po kawę i przyłożyłam kubek do
ust. Kiedy poczułam jej smak mimowolnie przymknęłam oczy i rozkoszowałam się
chwilą. Szatyn przyglądał się mi, jednak nie zwracałam na niego uwagi. Dopiłam
napój i odstawiłam naczynie.
- Wytrzyj wąsy.
Zaczęłam rechotać, po czym
wytarłam usta w rękaw szarego swetra, na co Justin przewrócił oczami. Powoli
zanurkowałam w pościeli, układając się wygodnie, od czasu do czasu spoglądając
na chłopaka. Przypatrywał mi się uśmiechnięty, a ja próbowałam zgadnąć o czym
myśli.
- No wiesz, wyglądasz prawie
jak hipopotam. Wystają tylko oczy!
Oboje zaczęliśmy się śmiać,
do momentu kiedy w drzwiach stanęła uśmiechnięta pielęgniarka. Podała mi
ostatnią porcję leków, a ja wcierając łzy ciągle zerkałam w stronę Justina,
rozmyślając o wszystkich dziewczynach, które są z nim od lat i nigdy go nie
spotkały. Czym różniłam się od nich, że ktoś na górze dał mi szansę poznania
szatyna?
Byłam wtedy pewna jednego -
gdybym coś pamiętała, z pewnością nie posiadałabym się ze szczęścia.
Czas mijał przerażająco
szybko. Justin rozśmieszał mnie kiedy tylko mógł, czasem do pokoju wpadała
pielęgniarka, lub ktoś z ekipy piosenkarza. Byłam szczęśliwa, ciągle
uśmiechnięta, zadowolona z życia. A jednak z każdą sekundą która przybliżała
mnie do godziny osiemnastej coś sprawiało, że zaczynałam odczuwać coraz większy
niepokój.
Nie wiedziałam czy sobie
poradzę, co zrobię kiedy to wszystko się skończy. Szatyn starał się sprawić,
bym o tym nie myślała, ale czy postępował dobrze? Mówił że mi pomoże, że się
mną zaopiekuje. Ale kiedyś i on zniknie, wyjedzie, a ja będę musiała radzić
sobie sama.
Zaczęłam rozmyślać o tym co
mnie czeka. Miałam wrócić do pustego mieszkania, do miejsca którego nie
pamiętałam. Zacząć żyć od nowa, z czystym kontem, bez nikogo. Nowi znajomi?
Praca? Pieniędzy z nieba nie wezmę. Zdawało mi się, że z każdą sekundą kurczy
się mydlana bańka w jakiej żyłam przez kilka ostatnich dni. Ciągle się śmiałam,
cieszyłam chwilą. I nie byłoby nic w tym złego gdyby nie to, że teraz miało
nastąpić przebudzenie.
Kiedy Justin zgodził się w
końcu zejść na obiad dochodziła już siedemnasta. Po raz kolejny zostałam w
pokoju sama, tym razem jednak nie byłam pewna, czy tego chciałam. Cisza jaka
mnie otaczała powoli zaczynała drażnić, a z otwartego okna napływało coraz
zimniejsze powietrzne. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu jakiegoś swetra, jednak
w pobliżu leżała tylko baseballówka Biebera. Z westchnieniem wyplątałam się z
fałdów pościeli i postawiłam nogi na zimnej podłodze. Zrobiłam dwa szybkie
kroki i doskoczyłam do sofy, z której wzięłam bluzę i natychmiast włożyłam na
siebie. Pociągnęłam nosem i zaciągnęłam się perfumami chłopaka,
mimowolnie uśmiechając się. Uwielbiałam je, niesamowicie mąciły mi w głowie.
Powoli podeszłam do okna i zamknęłam je, po czym oparłam się o parapet i cicho
westchnęłam. Wybiła siedemnasta, a ja nie byłam pewna co powinnam ze sobą
zrobić. Dopiero kiedy uświadomiłam sobie, że za chwilę zostanę wypisana,
podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi. Na początku nie zauważyłam, że są ich
dwoje. Jedne, prowadzące na korytarz, drugie do łazienki.
Powolnym krokiem weszłam do
drugiego pomieszczenia i rozglądnęłam się. Płytki w kolorze morskiej wody,
prysznic, toaleta. Cicho westchnęłam i podeszłam do umywalki znajdującej się na
prawo od drzwi. Oparłam dłonie na zimnym kamieniu i uniosłam wzrok. Spotkałam
się ze spojrzeniem onieśmielonej blondynki o iskrzących, zielonych oczach i
herbacianych ustach. Przygryzała je delikatnie, jakby nie wiedząc jak powinna
się zachować. Jej twarz okalały złociste loki, a niesforne kosmyki udało jej
się zahaczyć o ucho. Delikatnie uśmiechnęłam się, co uczyniła i ona. 'Oh
Aubrey' wyszeptałam śmiejąc się z samej siebie. Dziewczyna w lustrze
zrobiła to samo.
- Hey, Adams! - Zawołał
Justin wpadając do pokoju. - Przyniosłem ci twoje rzeczy.
- Tu jestem. - Mruknęłam
wychodząc z łazienki i uśmiechając się w jego stronę.
- Proszę. - Powiedział
podając mi torbę. - Czy to...
- Było mi zimno. - Przerwałam
mu rumieniąc się, na co on zareagował śmiechem.
- Idź się ubrać.
Wróciłam się do łazienki i
położyłam torbę na koszu z ręcznikami. Powoli rozsunęłam zamek i zajrzałam do
środka. Ujrzałam tam czarną bluzkę z długim rękawem, kremowy sweter, dżinsy,
trampki i mały plecak. Zaintrygowana sięgnęłam po niego i otworzyłam go. W
środku znajdował się wielki, brązowy portfel z jakimiś śmiesznymi naszywkami,
dokumenty, klucze, mentosy, telefon i słuchawki. Uśmiechnęłam się delikatnie
widząc twarz Justina na tapecie białej Xperii, po czym odłożyłam plecak na bok i
powoli ściągnęłam bluzę chłopaka. Szary sweter wylądował na ziemi, a na nogi
wciągnęłam spodnie, przypominające raczej getry, czy legginsy. Ubrałam bluzkę i
naciągnęłam na ręce kremowy sweterek. W kieszeni znalazłam gumkę i kilka
wsuwek. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze po czym delikatnie uśmiechnęłam
się i związałam włosy w wysoki, koński ogon. Grzywkę upięłam spinkami, a rękawy
swetra podwinęłam. Na przemarznięte stopy ubrałam czyste skarpety po czym
wsunęłam je w białe Conversy. Ostatni raz zerknęłam w stronę lustra, po czym
złapałam wszystkie swoje rzeczy i wyszłam z łazienki.
- Gotowa. - Mruknęłam kładąc
bluzę Justina na sofie. Uśmiechnął się do mnie ciepło, odrywając na chwilę
wzrok od swojego Iphona.
- Ładnie wyglądasz.
- Dziękuję. - Wyszeptałam
uśmiechając się szczerze.
Powędrowałam w stronę łóżka i
usiadłam na nim wygodnie. Po chwili wyciągnęłam z brązowego plecaka telefon i
zaczęłam się nim bawić. Masz 2 nieodczytane wiadomości.
Powoli kliknęłam w ikonkę
koperty i z przygryzioną dolną wargą czekałam na otworzenie się folderu. Kiedy
w końcu wydawać by się mogło, że telefon zareaguje, monitor zgasł a dioda
zaczęła migać na czerwono.
- Super, padła bateria. -
Mruknęłam odkładając urządzenie do plecaka, czym widocznie zaciekawiłam
szatyna, bo patrzył się w moją stronę zaciekawiony. - Nie ważne. - Westchnęłam,
kładąc się na pościeli. Leżałam tak bez celu dobre dziesięć minut starając się
stłumić w sobie wszechogarniające poczucie paniki, aż w końcu w drzwiach pojawił się lekarz z
dokumentami wypisu. Z uśmiechem pożegnałam się ze starym pokojem, podpisałam
papiery i złapałam plecak. Justin zabrał swoje rzeczy i przepuścił mnie w
drzwiach wskazując na windę.
Ruszyliśmy ramię w ramię, po
czym zjechaliśmy dwa piętra w dół. Justin wyraźne uradowany wszedł do
szpitalnego bufetu, wołając Kenny'ego, po czym w trójkę skierowaliśmy się w
stronę wyjścia. Jak oczekiwałam, stało tam kilka rozochoconych dziewczyn z
aparatami, która widząc Justina zaczęły podskakiwać i krzyczeć. Uśmiechnęłam
się na ich widok i grzecznie poczekałam, aż chłopak rozda autografy i zrobi sobie z nimi kilka
zdjęć. W końcu wzrok jednej z nich padł na mnie, a na jej twarzy pojawiło się
zdziwienie.
- To ty jesteś Aubrey?
Na początku stałam zdziwiona
i wpatrywałam się w nią nie wiedząc co mam zrobić, dopiero kiedy Kenny trzepnął
mnie w ramię pokiwałam zdziwiona głową, starając się uśmiechnąć.
- Oh, już wszystko z tobą ok?
Słyszałam, że Justin był z tobą dniami i nocami, też bym tak chciała! -
Zawołała najniższa z nich uśmiechając się i zaciskając palce na notesie w
którym podpisał się piosenkarz.
- Wybaczcie dziewczyny, ale
jedziemy właśnie z Aubrey do domu, więc jeśli nie macie nic przeciwko... -
Mruknął szatyn wybawiając mnie z opresji. Ujął mnie pod ramię, po czym z uśmiechem zaprowadził mnie do
czarnego Range Rovera. Usadowiłam się na tylnym siedzeniu, zapięłam pasy i
oparłam głowę o szybę, obserwując machające belieberki.
- Są urocze. - Mruknęłam,
uśmiechając się.
- Dopóki nie rzucą ci się do
gardła. - Powiedział Kenny, po czym wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
- Czemu miały by to zrobić?
- Z zazdrości, miłości, pies
wie.
Resztę drogi jechaliśmy w
ciszy. Obserwowałam ulice Chicago przyglądając się ludziom, których mijaliśmy.
Wszyscy wydawali się tacy szczęśliwi i uśmiechnięci, a ja... A w moim wnętrzu
wszytko powoli umierało.
Kiedy Justin zatrzymał
samochód pod jednym z osiedli mój żołądek został ściśnięty do granic
możliwości. Drżąc wysiadłam z auta i rozglądnęłam się. Parking na którym
staliśmy znajdował się przed blokiem, z każdej możliwej strony otoczonym
zielenią. Uśmiechnęłam się na samą myśl o codziennych spacerach po parku i
oglądaniu zachodów słońca z balkonu. Justin przyglądał mi się pozwalając mi
zapoznać się z okolicą. Kiedy w końcu spojrzałam na niego uśmiechnął się i
wyciągnął rękę w moim kierunku. Powoli ujjęłam ją i pozwoliłam poprowadzić się
w kierunku klatki.
***
Tądadadą! Oto
pierwszy rozdział.
Pierwszy pierwszy
rozdział napisałam już tydzień temu, jednak coś mi w nim nie grało. Nie wiem,
po prostu nie podobało mi się to jak wyszedł. O wiele bardziej przypadło mi do
gustu to... to coś, co tak notabene jest nie najgorsze moim zdaniem. Niestety
nie jest tak dobre jak bym chciała co mnie absolutnie doprowadza do szału, a
jednak w miarę mi się podoba. To chyba dobrze, co?
Dziękuję tym 3
osobom które skomentowały Prolog, nie spodziewałam się od razu 20 komentarzy,
ale mimo wszystko... Szkoda mi było kiedy licznik pokazywał coraz to większą
liczbę wejść a wypowiedzi nie przybywało.
To bezkształtne
coś co śmiem nazwać w ogóle rozdziałem dedykuję tym, którzy to przeczytali i
którym to się spodobało, czyli przede wszystkim @ewelaprzybylska, @AboutSwaag
i kilku innym. I oczywiście @awesome_zeebrah, która ciągle powtarza, że
nigdy jeszcze nie napisałam nic co by jej się nie spodobało (oprócz tego
pamiętnika z podstawówki hahaha). Dziękuję też @DirtyMindJustin za to,
że stwierdziła, że nowy szablon jest mega. Haha, starałam się żeby coś z niego
wyszło :3
Na koniec dziękuję
jeszcze raz wszystkim, którym chciało się to w ogóle czytać.
Jesteście wielcy!